Dziennik emigranta: 2
Tak!! Dziś mi się znów udało. Znów zasiadłem do pisania. Ciekawe na ile mi starczy werwy, żeby wytworzyć u siebie nowy nawyk – uff jeszcze tylko 27 dni!. Bo słomiany zapaleniec to mogłaby być moja ksywka...
Ale poważnie.
O czym to pisałem wczoraj. Ach tak. O mojej pasji pisania. O niespełnionej pasji pisania. Niespełnionej w sensie takim, że nikt tego nie czyta, a może bardziej, że nikt za to nie płaci. Bo zawsze chciałem żeby utrzymywać się z pisania. I to do tej pory mi się nie udawało. Ani jak miałem swoją gazetę... ani jak pisałem dla innych. A obecnie to jest jeszcze większa lipa, bo za to co piszę nie dostaje przysłowiowego funta, nawet nie funta kłaków. Ani nic innego.
Tak więc zajmuję się pisaniem, a co więcej chciałbym, żeby to zajęcie było też głównym, albo choć ważnym źródłem moich dochodów. Czy ja za dużo chcę? Za dużo wymagam? Może mam za mało talentu? Może piszę od rzeczy? Może nieciekawie? Oceńcie sami.
Ale dziś napiszę Państwu o perspektywie, a raczej perspektywach. O tym, że łatwo jest pisać o kraju, nie będąc w nim. Łatwiej jest czasem coś zobaczyć gdy się w tym nie uczestniczy. Gdy się stoi obok. Bo to, co ostatnio pisałem to teksty o kraju w którym nie mieszkam. Kraju, który widzę z perspektywy 1200 km. Bo musicie Państwo wiedzieć, że opuściłem kochaną ojczyznę prawie pięć lat temu. I nie żałuje. Pewnie, że były dni w których wolałbym być w Polsce. Ale to raczej chodziło o ludzi w niej mieszkających, a nie o kraj sam w sobie. Nie chcę tu powiedzieć, że nie cenię sobie mojej ojczyzny, ani tego, że nie jestem z niej dumny. Jestem dumny z Polski, bo przez ostatnie 20 lat naprawdę się zmieniła. Nawet czasem myślę, że zmieniła się na lepsze. Mówię czasem – bo to są te rzadkie dni, kiedy nie wchodzę na żaden z polskich portali, żeby poczytać co się w Polsce dzieje. Z ostatnich rzeczy, które raczej nie poprawiły się wspomnę pociągi. Pamiętacie taki burdel na PKP z PRLu? Ja nie! Pociąg z Przemyśla do Szczecina z trzema wagonami?! Ja rozumiem, że ktoś w Przemyślu coś spartolił. Ale jak się dojechało do Rzeszowa to trzeba było podpiąć kolejnych dziesięć! To paranoja. Nikt przy zdrowych zmysłach nie puściłby składu z 3 wagonami w podróż na tysiąc kilometrów!!! Gdzież tu logika? Rachunek ekonomiczny? Jedno z najbardziej obłożonych połączeń?!!! A co za idiota zmieniał rozkład jazdy na tydzień przed świętami? Tego się chyba nigdy nie dowiemy. Kretyn, debil, palant,....(dowolne do wpisania). Inwektyw nie sposób nie ciskać! I nic tu nie pomoże, że premier właśnie zwolnił dyrektora. Przecież to nie pomoże nic w tym momencie. Pokopane toto wszystko. Debilizm do potęgi n-tej!
W Anglii mówi się, że zdrowy rozsądek (common sence), gdzie słówko common – można przetłumaczyć jako potoczny, więc tutaj mówi się common sence isn't common anymore – zdrowy rozsądek nie jest już taki powszechny jak był kiedyś. Ale to co się w Polsce wyrabia? To szczyt debilizmu...
Wielka Brytania z pewnością nie jest krajem idealnym. Chyba dla nikogo. Nikogo, kto tu mieszka. I proszę mi nie wmawiać, że Polak potrafi tylko narzekać. Anglicy narzekają również. Ale mają na to do siebie, że potrafią narzekać wyśmiewając się z osób, które ten stan sprawiły.
Drwią nieustannie. I to nie są jakieś niewinne dowcipy. Gdzie tam. Oni są dosadni, rubaszni a nawet niesmaczni. Czasem nawet wulgarni. I nikt się nie obraża. W państwowej telewizji jaką jest BBC (TVP w porównaniu do niej to jak krzesło do krzesła elektrycznego – ale na obu można siedzieć...) co tydzień jest kilka programów, gdzie zaproszeni do studia komicy i inni goście kpią sobie żywo z tego co się stało w ubiegłym tygodniu. Z premiera, rządu, ministrów, polityków, praw które uchwalono. Nawet królowej i jej rodzinie się dostaje. Jeśli chodzi o rodzinę Windsorów to najbardziej dostaje się księciu Karolowi, ale pozostali członkowie familii też nie mają łatwego życia. Nie dalej jak dziś po południu słyszałem audycje w radio – 15 minutowy musical komedię – o cudownym 2011 roku – i jak on będzie dobry dla całej rodziny królewskiej. Dostało się każdemu z rodziny, a na dodatek prezydentowi Francji i USA oraz premierowi Włoch. Pożywką niezwykłą są tutaj także tak zwani celebryci. Nie ma tu świętości. Absolutnie żadnej. Oni wyszydzają, przedrzeźniają, obśmiewają ludzi. Bez absolutnie żadnych zahamowań. I nikt, przynajmniej publicznie, nie obraża się z tego. Inna sprawa, że tutejsi politycy mają większy dystans do siebie. Nie to co w Polsce.
Co by powiedzieli angielscy komicy na temat bałaganu na kolei? Na pewno by się dostało wszystkim tak, że w pięty by im poszło. Personalnie, po nazwisku i bez zahamowań. Na tyle, że następnego dnia gotowi byliby przepraszać na kolanach. Z tym, że nic by to nie pomogło, bo premier zdymisjonowałby go wcześniej. Bez cienia wahania.
I jeszcze jedna mała różnica. Tutaj zawsze znajdzie się ktoś, kto wypomni takiemu czy innemu jego wpadki. Wypomni i ten się schowa. Bo tu polityk nie gęś – woda z niego nie spłynie i nie pójdzie dalej. Tu się tak nie da. Jak się coś spieprzy – to nie ma zmiłuj się – odchodzi się. Raz na zawsze. I nie ma powrotu.
I tego bym życzył Państwu, tam w Polsce.
Artur Pomper